Nie było łatwo przekroczyć granicę...Nie było łatwo przepłynąć promem na gambijską stronę rzeki Gambia - samochody weszły "na ścisk", do tego jeden z nich niebezpiecznie wystawał za burtę, co - mimo zapewnień personelu obsługującego prom, że "ok, ok" - budziło niepokój Ekipy. Fakt, za chwilę, na drugim brzegu, mieli zamiar rozstać się z samochodami, ale niekoniecznie od razu przez utopienie, wraz z dobytkiem.
Na szczęście udało się - późną nocą - dotrzeć do Banjul, odnaleźć polecany parking i przenocować - ostatni raz z samochodami.
Rankiem rozpoczęto proces pakowania i czyszczenia aut:
(nie, nie, to nie są muszelki, które wygrzebano z zakamarków i czeluści samochodów, to są tubylcze muszelki)
Nieopodal kempingu, krajobraz wygląda tak:
Także - można powiedzieć - auta zostaną porzucone w rajskich warunkach....
Ostatni, wieczorny rut oka na poczciwą Krówkę, która dzielnie i - niemal bezawaryjnie - dojechała do celu:
Nie dociera do mojej świadomości, więc muszę to napisać: mamy samochód zaparkowany w Gambii. Jest nasz. Wystarczy wsiąść w samolot i za parę godzin będziemy tam, gdzie Mućka. Wystarczy wsiąść do Krówki i - Afryka przed nami!
O 1.00 w nocy Towarzystwo odlatuje do Casablanki. Przez Gwineę (nigdy nie zrozumiem pomysłów linii lotniczych, ale z mojej znajomości geografii wynika, że Gwinea jest na południe od Gambii, zaś Casablanca na północ....). Potem do Berlina. A potem to już czymkolwiek do domu, byle szybko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz