Gdybyż to tak łatwo można było sobie powiedzieć....
Dzisiejszy dzień to pasmo porażek.
Rano
diagnozowanie usterek w busach: problemy z opanowywaniem "Mućki" przy skręcaniu, to nie
problemy z zawieszeniem, tylko z napędem. Niebezpieczne to zbytnio nie
jest, tyle, że muszą liczyć się z tym, że może się tak zdarzyć, że
nagle i niespodziewanie samochód STANIE. Naprawiać tego w Hiszpanii nie
ma sensu, skoro zmierzają do Maroka. W Maroku są dużo tańsze części. I
łatwiej dostępne. Trzeba przez Hiszpanię przeczłapać grzecznie i bez
zbytniego zastanawiania się, "czy przejedzie? czy się uda?"
ciiichoooo...nie drażnić "Krówki". Osiołek też otrzymał diagnozę i podobne zalecenia: do Maroka!
Potem kilka
entuzjastycznych smsów do Polski, o tym, jak jest fajnie: że jedzenie smaczne, że
Barcelona piękna, że zaraz idą na STADION...
Aż nagle, w środku
dnia, w centrum cywilizowanego, zachodnioeuropejskiego miasta (fotka powyżej)
OKRADZIONO BUSA.
Zginęły
głównie rzeczy, należące do D. On, zwykle hiperostrożny i zapobiegliwy,
idąc na obiad (niedaleko!), stwierdził, że rzeczy zabierze ze sobą
dopiero, kiedy będzie szedł zwiedzać stadion. Do pobliskiej knajpy nie
będzie ciągnął laptopa z plecakiem, zapasowego telefonu, ładowarek i paru
innych rzeczy. A szkoda...bo już ich więcej nie zobaczy. Złodzieje
najpewniej ich obserwowali i śledzili - wiedzieli, ile będą mieli czasu na buszowanie.
Otworzyli trzy busy, tylko z naszego coś zginęło - w pozostałych po
prostu NIC nie było. Panowie zostali bez ładowarek do wszystkiego. W
torbie od laptopa były ulubione, nowe, pancerno-eleganckie okulary D.
Korekcyjne, a jakże. Bo "w miasto" wybrał się w przeciwsłonecznych. Był
też dysk przenośny z ABSOLUTNIE CAŁĄ naszą muzyką domową.
Na szczęście nie
skradziono pieniędzy (a były w samochodzie!), dokumentów, kart
kredytowych. Na szczęście nikt z nocujących w busach, nie dostał po
głowie.
Na szczęście udało się dokupić ładowarki (telefon i aparat
fotograficzny!!!).
Na szczęście - być może - uda się uzyskać odszkodowanie
od ubezpieczyciela.
Zwiedzanie Camp Nou nie było jednak wcale radosne.
Ale fotki, dla Potomności, powstały. Na nich nie widać nastroju wykonującego, na szczęście...
Zostały też zakupione pamiątki dla Jednego Takiego Kibica.
Wszyscy Hiszpanie, którym opowiadali o zdarzeniu, byli pełni
współczucia. Przepraszali policjanci, przepraszali taksówkarze,
przepraszali przechodnie, zainteresowani, co się wydarzyło. Prosili,
żeby nie zapamiętywać TAKIEJ Hiszpanii i TAKIEJ Barcelony. Cóż...trudno
będzie zapomnieć.
Zaraz po wyjeździe z pechowej
Barcelony (kierunek: Gibraltar), ogrzewanie w Mućce
przestało działać i momentalnie zrobiło się lodowato. Jakby jeszcze na dzień dzisiejszy
zbyt mało było atrakcji.
Nie minęło kilkanaście minut - stłuczka. Inny - "obcy" - samochód
zawadził o naszą "Krówkę". Straty małe, ewidentna wina tego drugiego - hiszpański kierowca
zapłacił ustaloną kwotę odszkodowania i rozstali się bez wzywania policji. Jednak
"Krówka" jedzie dalej z uszczerbkiem na urodzie.
Przesądni w tym momencie zawróciliby do domów, z podkulonymi ogonami.....
Zawsze
oczywiście lepiej myśleć, że był to najgorszy dzień Wyprawy, a teraz
wszystko będzie idealnie i pięknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz