"Hej, Przygodo!" to hasło zaczerpnięte z naszej ukraińskiej Przygody Krymskiej. "Hej, Przygodo!" - tylko tyle można powiedzieć, wybierając się na inny kontynent busem, który - ledwie odratowany i doprowadzony do jako-takiego ładu przez niezawodnego M., ma służyć za dom, walizkę, środek transportu i wszystko to, co jest potrzebne w trzytygodniowej podróży.
No to w Drogę!

wtorek, 20 marca 2012

"Pierwsze koty za płoty"

Gdybyż to tak łatwo można było sobie powiedzieć....
Dzisiejszy dzień to pasmo porażek.
Rano diagnozowanie usterek w busach: problemy z opanowywaniem "Mućki" przy skręcaniu, to nie problemy z zawieszeniem, tylko z napędem. Niebezpieczne to zbytnio nie jest, tyle, że muszą liczyć się z tym, że może się tak zdarzyć, że nagle i niespodziewanie samochód STANIE. Naprawiać tego w Hiszpanii nie ma sensu, skoro zmierzają do Maroka. W Maroku są dużo tańsze części. I łatwiej dostępne. Trzeba przez Hiszpanię przeczłapać grzecznie i bez zbytniego zastanawiania się, "czy przejedzie? czy się uda?" ciiichoooo...nie drażnić "Krówki". Osiołek też otrzymał diagnozę i podobne zalecenia: do Maroka!
Potem  kilka entuzjastycznych smsów do Polski, o tym, jak jest fajnie: że jedzenie smaczne, że Barcelona piękna, że zaraz idą na STADION...



Aż nagle, w środku dnia, w centrum cywilizowanego, zachodnioeuropejskiego miasta (fotka powyżej)


OKRADZIONO BUSA.

Zginęły głównie rzeczy, należące do D. On, zwykle hiperostrożny i zapobiegliwy, idąc na obiad (niedaleko!), stwierdził, że rzeczy zabierze ze sobą dopiero, kiedy będzie szedł zwiedzać stadion. Do pobliskiej knajpy nie będzie ciągnął laptopa z plecakiem, zapasowego telefonu, ładowarek i paru innych rzeczy. A szkoda...bo już ich więcej nie zobaczy. Złodzieje najpewniej ich obserwowali i śledzili - wiedzieli, ile będą mieli czasu na buszowanie. Otworzyli trzy busy, tylko z naszego coś zginęło - w pozostałych po prostu NIC nie było. Panowie zostali bez ładowarek do wszystkiego. W torbie od laptopa były ulubione, nowe, pancerno-eleganckie okulary D. Korekcyjne, a jakże. Bo "w miasto" wybrał się w przeciwsłonecznych. Był też dysk przenośny z ABSOLUTNIE CAŁĄ naszą muzyką domową.

Na szczęście nie skradziono pieniędzy (a były w samochodzie!), dokumentów, kart kredytowych. Na szczęście nikt z nocujących w busach, nie dostał po głowie.
Na szczęście udało się dokupić ładowarki (telefon i aparat fotograficzny!!!).
Na szczęście - być może - uda się uzyskać odszkodowanie od ubezpieczyciela.

Zwiedzanie Camp Nou nie było jednak wcale radosne.
Ale fotki, dla Potomności, powstały. Na nich nie widać nastroju wykonującego, na szczęście...
Zostały też zakupione pamiątki dla Jednego Takiego Kibica.








Wszyscy Hiszpanie, którym opowiadali o zdarzeniu, byli pełni współczucia. Przepraszali policjanci, przepraszali taksówkarze, przepraszali przechodnie, zainteresowani, co się wydarzyło. Prosili, żeby nie zapamiętywać TAKIEJ Hiszpanii i TAKIEJ Barcelony. Cóż...trudno będzie zapomnieć.

Zaraz po wyjeździe z pechowej Barcelony (kierunek: Gibraltar),  ogrzewanie w Mućce przestało działać i momentalnie zrobiło się lodowato. Jakby jeszcze na dzień dzisiejszy zbyt mało było atrakcji.

Nie minęło kilkanaście minut -  stłuczka. Inny - "obcy" - samochód zawadził o naszą "Krówkę". Straty małe, ewidentna wina tego drugiego - hiszpański kierowca zapłacił  ustaloną kwotę odszkodowania i rozstali się bez wzywania policji. Jednak "Krówka" jedzie dalej z uszczerbkiem na urodzie.

Przesądni w tym momencie zawróciliby do domów, z podkulonymi ogonami.....
Zawsze oczywiście lepiej myśleć, że był to najgorszy dzień Wyprawy, a teraz wszystko będzie idealnie i pięknie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz