Rzut oka na hotelik w Somie o poranku:
Dobrze, że moskitiery były zdatne do użytku, bo druga noc z komarami nad uchem mogłaby wytrącić mnie z równowagi. Nie było komarów, były za to inne atrakcje. (Osoba Zainteresowana - żeby nie przesądzać o płci - nie wyraziła zgody na upublicznianie szczegółów). Śmiechu było co niemiara, tylko wstaliśmy trochę niewyspani.
Po śniadaniu żegnamy Mamadou i ruszamy w drogę, ku bazie.
Wczorajsza podróż rozpieściła nas dość mocno, w zakresie jakości drogi, więc bardzo dziwimy się, że w tej części Gambii nie ma asfaltu. Patrol wojskowy, który zatrzymuje nas, żeby spytać jak się czujemy, zapewnia, że to tylko kilkanaście kilometrów, że przepraszają za niedogodności, że droga jest w budowie i wkrótce będzie równie piękna, jak ta po drugiej stronie rzeki.
Przez chwilę, po raz pierwszy w podróży, prowadzę busa, ubolewając, że tak późno się do tego zabrałam.
Nie wszyscy są z tego zadowoleni....
Zdjęcia, z moją miną, podczas powożenia przez tego pana, litościwie nie wkleję....
Na prawo i na lewo rozlewiska rzeki Gambia oraz jej rozliczne dopływy.
Ciekawa obserwacja: dużo mniejszy stopień zaśmiecenia, niż w Senegalu. Pewnie dlatego, że odbywają się tu obowiązkowe "Dni Sprzątania Gambii" - raz w miesiącu każdy obywatel musi posprzątać śmieci w najbliższej okolicy.
Koło południa zatrzymujemy się nad rzeczką Kalagi, w pobliżu plantacji krzewów namorzynowych i dolewamy do baku paliwo z zapasu. Nie opłaca się już tankować na stacji - do przejechania mamy niewiele, trzeba wykorzystać posiadane zasoby. W tle jakaś baza wojskowa.
Chwilę po wyruszeniu z postoju, odnajdujemy asfalt. Co prawda jest on świeżo położony i - tym samym - niedostępny, ale jest nadzieja, że podczas następnej Wyprawy będzie oddany do użytku.
Po chwili zasieki położone na nowej drodze się kończą i można wjechać na asfalt. To jest dopiero luksus. Ciekawe, jak w Gambii robią asfalt, który pomimo temperatur - nieco wszak wyższych, niż w Polsce - nie roztapia się, tworząc malownicze koleiny. A ciężarówki jeżdżą tutaj naprawdę załadowane towaremponad wszelkie wyobrażenia.
O 14.30 docieramy do Kempingu Sukuta. Najpierw zajmują nas prace gospodarcze: sprzątanie busa, pranie, przyrządzanie jedzenia (makaron plus różne dodatki), zmywanie, kąpiele, przygotowanie noclegu, rozwijanie hamaka, zasłanianie się moskitierami..
Potem testujemy dostępność internetu i próbujemy złapać kontakt z ekipą białego busa. W końcu oddajemy się lekturze.
Kemping, który po przylocie do Afryki traktowałam jako jej przedsionek i miejsce oswajania się z innością, teraz jest dla mnie znajomą i bezpieczną przystanią. W grudniu bałam się robactwa, zamykałam drzwi domków na klucz i zaglądałam pod prześcieradła, czy coś tam na mnie nie czyha. Teraz - nawet nie przechodzi mi przez myśl mi, żeby wynajmować domek: przecież mamy busika i namioty! Mało tego: bus pozostaje w nocy otwarty, ja zaś postanawiam spać w hamaku, który - wyposażony w moskitierę - jest idealnym miejscem do wypoczynku pod chmurką (czy pod palmą). Wycieczka z doświadczeniami typu: spanie nieopodal krokodyli albo nocowanie w przydrożnych hotelach, sprawia, że człowiek zaczyna postrzegać świat wokół siebie w zupełnie inny sposób, z odmiennej perspektywy.
I to jest właśnie cenne w podróżach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz